wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 3: Pani płomieni

    Ithunn stała przerażona i obserwowała, jak męskie ciała padają na skrzypiącą podłogę i z odwagą znów podnoszą się do walki. Widziała ogromną przewagę, jaką dimgaardcy rycerze posiadali nad grupą wieśniaków. Pod adresem najeźdźców co chwilę padały soczyste przekleństwa. Twarze nordegańskich mężczyzn wyrażały cały wachlarz emocji – od strachu i gniewu po dumę i upór. Sama Ithunn czuła w sobie podobną mieszankę. Od dziecka potępiała nienawiść jako złe i niszczące uczucie, jednak w końcu zrozumiała, że są sytuacje, w których nie można jej powstrzymać.
    Stojąc twarzą w twarz z dimgaardzkim księciem, Ingvar nie wahał się nawet przez chwilę. Wykorzystał moment, w którym gwardziści usiłowali powstrzymać jego pobratymców i rzucił się na Ganildora. Choć przeciwnik był zwinny i unikał ataków niczym uciekający lis, potężnej pięści udało się go dosięgnąć. Szybko jednak rycerze zorientowali się, że ich władca jest w niebezpieczeństwie i rzucili się w kilku na Ingvara. Wyglądali przy nim, nawet mimo uzbrojenia, jak dzieci. Nie sięgali rudowłosemu nawet do podbródka, a ich ciała w porównaniu z ciałem wojownika zdawały się być wręcz chude. Wygląd Ingvara doskonale odzwierciedlał jego bojowego ducha i siłę. Nie był on może osobą najzwinniejszą i najszybszą, ale jego ciosy potrafiły przeciwnika ogłuszyć i zwalić z nóg. Mało kto potrafił radzić sobie tak dobrze w walce gołymi rękoma.
    - Wasz los i tak jest już przesądzony! - syknął Ganildor. Nikt go jednak nie słuchał. Wszyscy skupiali się na bójce. Dimgaardczyk z lubością zauważył, że kilku wieśniaków jest rannych i nie może walczyć. Dostrzegł też Githe i Ithunn, które skryły się za ławami w kącie karczmy. Rozdrażnił go wyraz twarzy starucy – zamiast przerażenia w jej oczach dostrzegał jedynie dumę i wrogość. Ruda młódka irytowała go równie mocno – choć drżała ze strachu i z niepokojem obserwowała przebieg zdarzeń, w jej oczach, których jasne punkty dostrzegał z drugiego końca sali, lśniła jakaś przekora.  Ganildor od dziecka był pouczany, że wiedźmy mają wiele twarzy. Są słabsze od niego i jego rodu, jednak ich tajemne umiejętności mogą być niebezpieczne. Dlatego każdą należy zabić od razu po odnalezieniu jej. Przemaszerował stanowczym krokiem karczmę, odpychając na boki bijących się mężczyzn. Widział kątem oka, jak jego rycerze niweczą plany walecznych wieśniaków i cieszył się z tego, że czarownice to widzą. Niech wiedzą, że nie umkną sprawiedliwości.

    Ithunn, zaciskając kurczowo pięści, patrzyła na zbliżającego się w ich stronę dimgaardzkiego księcia. Jego przeklęty ród... Jedyne czego przysparzał, to cierpienie i ból wszystkich poddanych, zarówno w Dimgaardzie, jak i w Nordegann. Gdyby tylko znalazł się ktoś, kto wyciąłby wszystkich tych tyranów w pień i przywrócił dawny ład... !
    - Myślicie, że ta garstka wieśniaków was obroni? - Ganildor zwrócił się do Githe. Ku jego zdziwieniu jej twarz nawet nie zmieniła wyrazu. Kobieta zdawała się być twarda jak kamień, ale nie ma takiego człowieka, którego nie można skruszyć. Wiedział, że rudowłosa dziewczyna jest wychowanką staruszki, postanowił więc najpierw zająć się nią. Zbliżył się do Ithunn i szarpnął ją za ramię tak mocno, że upadła na ziemię pod jego stopami. Nie miała odwagi podnieść głowy i spojrzeć mu w oczy. Kopnął ją lekko czubkiem okutego buta.
    - Wstawaj, wiedźmo. - wysyczał – Zmierz się ze swoim przeznaczeniem.
    Dziewczyna jednak ani nie stanęła na nogi, ani nie odezwała się ani słowem. Ganildor chwycił materiał jej sukni i przyciągnął ją do siebie. Tkanina pękła w szwach, odkrywając na ręce dziewczęcia tajemniczy znak. Młody książę, choć wykształcony przez największych dimgaardzkich mędrców, musiał przyznać się przed samym sobą do niewiedzy. Nigdy wcześniej nie widział takiego symbolu. Zresztą, czy można to było w ogóle nazwać symbolem? Przedziwny znak, niczym wąż, wił się wokół ramienia rudowłosej.
    Githe spoglądała poważnym wzrokiem na księcia. Była pewna tego, co przepowiedziała. Bogowie nie mogli się mylić, tak jak i ona sama. Należało z cierpliwością czekać na przełom.
    - Tolfyr, Hitve, trzymajcie dziewczynę, ja zajmę się staruchą! - warknął książę, odpychając Ithunn w stronę dwóch ze swych towarzyszy. Nie złapali oni jednak dziewczyny. Zaśmiali się ordynarnie i pozwolili, by upadła z hukiem na podłogę.
    Ingvar starał się obserwować sytuację swej przyjaciółki i pomagać tym, którzy nadal dzielnie odpierali ataki zbrojnych. Nie wierzył w to co się działo. Czy Githe naprawdę nie miała żadnego sposobu na najeźdźców? Dlaczego Ithunn nie opierała się ich zachowaniu, czemu pozwalała tak sobą pomiatać? Była przecież dumną dziewczyną...
    - Nie myśl, że to Ci się uda, przeklęty psie! - krzyknął, kiedy zobaczył, że jeden z rycerzy zamierza uderzyć młodą czarownicę. Szybko znalazł się tuż obok niego i osłonił Ithunn od ciosu.
    - Za pomoc skazanym na śmierć czekają cię tortury! - zagroził mężczyzna, z niepokojem patrząc w pełne gniewu oczy.
    Nagle jeden z rycerzy, przetaczając się obok brodatego wojownika, zamachnął się i wbił mu sztylet w pierś. Ingvar ryknął niczym niedźwiedź, wyszarpnął z ciała nóż i rzucił się na przeciwnika. Krwi, skapującej na podłogę, było coraz więcej. Zrozumiał, że jeszcze jeden nieodparowany atak przeciwnika i może stać się bezużyteczny.
    W tym samym czasie, w którym Ingvar walczył z machającym sztyletem podwładnym Ganildora, Githe trwała niczym skała. Ganildor wymierzył jej kilka siarczystych policzków i wymienił wszystkie tortury, jakie czekają ją przed śmiercią na stosie. To jednak nie złamało czarownicy. Nie złamał jej też widok Ithunn, półleżącej na podłodze i co chwilę poszarpywanej przez pilnującego ją rycerza. Coraz mocniej czuła to, o czym powiedzieli jej bogowie. Część wieśniaków leżała na ziemi, jęcząc z bólu, a część nadal dzielnie stawiała opór grupie dimgaardzkich zbrojnych. Ich cierpienie nie pójdzie jednak na marne.
     - Zwiążcie ją! - zawołał Ganildor do swoich pobratymców – Starą sam się zajmę, ale młoda może się przydać.
     Dimgaardczycy znów zarechotali obrzydliwie. Ithunn poczuła żelazny uścisk na swym prawym ramieniu. Czuła jednak też coś innego. Coś, co narastało wewnątrz niej niczym gniew, pulsowało, jakby zaraz miało się przebudzić.
   Całą karczmę przeszył mrożący krew w żyłach krzyk dimgaardzkiego rycerza. Wszyscy znieruchomieli i zwrócili wzrok w stronę mężczyzny.
     Leżał na ziemi, a jego ciało trawiły pomarańczowe płomienie.
     Nad nim stała Ithunn i zaciskała pięści. Wyglądała zupełnie normalnie, lecz jej oczy jarzyły się w przerażający sposób.
  - Przeklęta wiedźmo, co zrobiłaś?! - wykrzyknął Ganildor i bez wahania chwycił miecz, przytroczony do pasa. Rzucił się z nim w stronę Ithunn. Dziewczyna ledwo umknęła ostrzu, zadrasnęło ono jedynie jej ramię. Ramię, które oplatał czarny jak węgiel znak.
  Githe uśmiechnęła się pod nosem i zeskoczyła z ławy. Wiedziała, że umiejętności Ithunn nie ograniczają się jedynie do tworzenia płomyczków na koniuszkach palców. Widać Ithunn potrzebowała silnego bodźca, by niezwykła moc obudziła się w niej na dobre. Ithunn nie mogła być zwykłą czarownicą. Była kimś więcej, jednak tylko bogowie mogli wiedzieć kim.
  Żaden z dimgaardczyków nie chciał pomóc swemu panu w złapaniu dziewczyny. Widzieli swojego towarzysza, jak poparzony wije się na ziemi. Widzieli też tę przerażającą dziewczynę, której dłonie wzniecały płomienie z niczego. Przerażenie wygrało z lojalnością i bezczelnością. Nie chcieli skończyć tak samo, jak Tolfyr. Choć wiedzieli, że król skaże ich za to na śmierć, uciekli z karczmy.
  Ganildor widział swych umykających żołnierzy. Ich nielojalność zostanie surowo ukarana, nie uciekną gniewowi jego ojca.

  Ingvar z lękiem spoglądał na dziewczynę, poruszającą się niczym w transie. To, w jaki sposób pokonała mającego ją związać rycerza, przeraziło go. Nigdy nie podejrzewał, że drzemie w niej taka siła, ona sama też pewnie o tym nie wiedziała... Ithunn, tak ceniąca sobie spokój i roztargniona, zmieniła się teraz w bezlitosną panią płomieni.
     Jej głos prawie nie drżał, kiedy przemawiała do przeciwnika, unikając ciosów. W niezwykły sposób nabrała nie tylko kociej zwinności, ale i odwagi.
    Wszyscy w napięciu obserwowali, jak dziewczyna tańczy, omijając ostrze. Widać było, że ma jakiś plan, nikt jednak nie wiedział, co zamierzała zrobić. Niewielu też wierzyło w powodzenie jej zamiarów - szczególnie po tym, kiedy miecz Ganildora rozciął jej biodro. Cios, choć mocny, nie zniechęcił dziewczyny. W splamionej szkarłatem sukni wciąż próbowała zbliżyć się do wroga nie odnosząc śmiertelnych obrażeń, ten jednak co chwilę wymachiwał bronią i odpychał dziewczynę. W końcu udało mu się przewrócić czarownicę.
      W chwili, w której Ganildor podnosił miecz, by zadać jej ostateczny cios, przerażający krzyk rozniósł się po całej okolicy.
        Drobne dłonie czarownicy spoczęły na gładkiej, książęcej twarzy i w jednej chwili zmieniły ją w spaloną skorupę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz