Ithunn stała przerażona
i obserwowała, jak męskie ciała padają na skrzypiącą podłogę
i z odwagą znów podnoszą się do walki. Widziała ogromną
przewagę, jaką dimgaardcy rycerze posiadali nad grupą wieśniaków.
Pod adresem najeźdźców co chwilę padały soczyste przekleństwa.
Twarze nordegańskich mężczyzn wyrażały cały wachlarz emocji –
od strachu i gniewu po dumę i upór. Sama Ithunn czuła w sobie
podobną mieszankę. Od dziecka potępiała nienawiść jako złe i
niszczące uczucie, jednak w końcu zrozumiała, że są sytuacje, w
których nie można jej powstrzymać.
Stojąc twarzą w twarz
z dimgaardzkim księciem, Ingvar nie wahał się nawet przez chwilę.
Wykorzystał moment, w którym gwardziści usiłowali powstrzymać
jego pobratymców i rzucił się na Ganildora. Choć przeciwnik był
zwinny i unikał ataków niczym uciekający lis, potężnej pięści
udało się go dosięgnąć. Szybko jednak rycerze zorientowali się,
że ich władca jest w niebezpieczeństwie i rzucili się w kilku na
Ingvara. Wyglądali przy nim, nawet mimo uzbrojenia, jak dzieci. Nie
sięgali rudowłosemu nawet do podbródka, a ich ciała w porównaniu
z ciałem wojownika zdawały się być wręcz chude. Wygląd Ingvara
doskonale odzwierciedlał jego bojowego ducha i siłę. Nie był on
może osobą najzwinniejszą i najszybszą, ale jego ciosy potrafiły
przeciwnika ogłuszyć i zwalić z nóg. Mało kto potrafił radzić
sobie tak dobrze w walce gołymi rękoma.
- Wasz los i tak jest
już przesądzony! - syknął Ganildor. Nikt go jednak nie słuchał.
Wszyscy skupiali się na bójce. Dimgaardczyk z lubością zauważył,
że kilku wieśniaków jest rannych i nie może walczyć. Dostrzegł
też Githe i Ithunn, które skryły się za ławami w kącie karczmy.
Rozdrażnił go wyraz twarzy starucy – zamiast przerażenia w jej
oczach dostrzegał jedynie dumę i wrogość. Ruda młódka irytowała
go równie mocno – choć drżała ze strachu i z niepokojem
obserwowała przebieg zdarzeń, w jej oczach, których jasne punkty
dostrzegał z drugiego końca sali, lśniła jakaś przekora. Ganildor od dziecka był pouczany, że wiedźmy mają wiele twarzy.
Są słabsze od niego i jego rodu, jednak ich tajemne umiejętności
mogą być niebezpieczne. Dlatego każdą należy zabić od razu po
odnalezieniu jej. Przemaszerował stanowczym krokiem karczmę,
odpychając na boki bijących się mężczyzn. Widział kątem oka,
jak jego rycerze niweczą plany walecznych wieśniaków i cieszył
się z tego, że czarownice to widzą. Niech wiedzą, że nie umkną
sprawiedliwości.
Ithunn, zaciskając
kurczowo pięści, patrzyła na zbliżającego się w ich stronę
dimgaardzkiego księcia. Jego przeklęty ród... Jedyne czego
przysparzał, to cierpienie i ból wszystkich poddanych, zarówno w
Dimgaardzie, jak i w Nordegann. Gdyby tylko znalazł się ktoś, kto
wyciąłby wszystkich tych tyranów w pień i przywrócił dawny
ład... !
- Myślicie, że ta
garstka wieśniaków was obroni? - Ganildor zwrócił się do Githe.
Ku jego zdziwieniu jej twarz nawet nie zmieniła wyrazu. Kobieta
zdawała się być twarda jak kamień, ale nie ma takiego człowieka,
którego nie można skruszyć. Wiedział, że rudowłosa dziewczyna
jest wychowanką staruszki, postanowił więc najpierw zająć się
nią. Zbliżył się do Ithunn i szarpnął ją za ramię tak mocno,
że upadła na ziemię pod jego stopami. Nie miała odwagi podnieść
głowy i spojrzeć mu w oczy. Kopnął ją lekko czubkiem okutego
buta.
- Wstawaj, wiedźmo. -
wysyczał – Zmierz się ze swoim przeznaczeniem.
Dziewczyna jednak ani
nie stanęła na nogi, ani nie odezwała się ani słowem. Ganildor
chwycił materiał jej sukni i przyciągnął ją do siebie. Tkanina
pękła w szwach, odkrywając na ręce dziewczęcia tajemniczy znak.
Młody książę, choć wykształcony przez największych
dimgaardzkich mędrców, musiał przyznać się przed samym sobą do
niewiedzy. Nigdy wcześniej nie widział takiego symbolu. Zresztą,
czy można to było w ogóle nazwać symbolem? Przedziwny znak,
niczym wąż, wił się wokół ramienia rudowłosej.
Githe spoglądała
poważnym wzrokiem na księcia. Była pewna tego, co przepowiedziała.
Bogowie nie mogli się mylić, tak jak i ona sama. Należało z
cierpliwością czekać na przełom.
- Tolfyr, Hitve,
trzymajcie dziewczynę, ja zajmę się staruchą! - warknął książę,
odpychając Ithunn w stronę dwóch ze swych towarzyszy. Nie złapali
oni jednak dziewczyny. Zaśmiali się ordynarnie i pozwolili, by
upadła z hukiem na podłogę.
Ingvar starał się
obserwować sytuację swej przyjaciółki i pomagać tym, którzy
nadal dzielnie odpierali ataki zbrojnych. Nie wierzył w to co się
działo. Czy Githe naprawdę nie miała żadnego sposobu na
najeźdźców? Dlaczego Ithunn nie opierała się ich zachowaniu,
czemu pozwalała tak sobą pomiatać? Była przecież dumną
dziewczyną...
- Nie myśl, że to Ci
się uda, przeklęty psie! - krzyknął, kiedy zobaczył, że jeden z
rycerzy zamierza uderzyć młodą czarownicę. Szybko znalazł się
tuż obok niego i osłonił Ithunn od ciosu.
- Za pomoc skazanym na
śmierć czekają cię tortury! - zagroził mężczyzna, z niepokojem
patrząc w pełne gniewu oczy.
Nagle jeden z rycerzy,
przetaczając się obok brodatego wojownika, zamachnął się i wbił
mu sztylet w pierś. Ingvar ryknął niczym niedźwiedź, wyszarpnął
z ciała nóż i rzucił się na przeciwnika. Krwi, skapującej na
podłogę, było coraz więcej. Zrozumiał, że jeszcze jeden
nieodparowany atak przeciwnika i może stać się bezużyteczny.
W tym samym czasie, w
którym Ingvar walczył z machającym sztyletem podwładnym
Ganildora, Githe trwała niczym skała. Ganildor wymierzył jej kilka
siarczystych policzków i wymienił wszystkie tortury, jakie czekają
ją przed śmiercią na stosie. To jednak nie złamało czarownicy.
Nie złamał jej też widok Ithunn, półleżącej na podłodze i co
chwilę poszarpywanej przez pilnującego ją rycerza. Coraz mocniej
czuła to, o czym powiedzieli jej bogowie. Część wieśniaków
leżała na ziemi, jęcząc z bólu, a część nadal dzielnie
stawiała opór grupie dimgaardzkich zbrojnych. Ich cierpienie nie
pójdzie jednak na marne.
- Zwiążcie ją! - zawołał Ganildor do swoich pobratymców – Starą sam się zajmę, ale młoda może się przydać.
- Zwiążcie ją! - zawołał Ganildor do swoich pobratymców – Starą sam się zajmę, ale młoda może się przydać.
Dimgaardczycy znów
zarechotali obrzydliwie. Ithunn poczuła żelazny uścisk na swym
prawym ramieniu. Czuła jednak też coś innego. Coś, co narastało
wewnątrz niej niczym gniew, pulsowało, jakby zaraz miało się
przebudzić.
Całą karczmę przeszył
mrożący krew w żyłach krzyk dimgaardzkiego rycerza. Wszyscy
znieruchomieli i zwrócili wzrok w stronę mężczyzny.
Leżał na ziemi, a jego
ciało trawiły pomarańczowe płomienie.
Nad nim stała Ithunn i
zaciskała pięści. Wyglądała zupełnie normalnie, lecz jej oczy
jarzyły się w przerażający sposób.
- Przeklęta wiedźmo, co zrobiłaś?! - wykrzyknął Ganildor i bez wahania chwycił miecz, przytroczony do pasa. Rzucił się z nim w stronę Ithunn. Dziewczyna ledwo umknęła ostrzu, zadrasnęło ono jedynie jej ramię. Ramię, które oplatał czarny jak węgiel znak.
- Przeklęta wiedźmo, co zrobiłaś?! - wykrzyknął Ganildor i bez wahania chwycił miecz, przytroczony do pasa. Rzucił się z nim w stronę Ithunn. Dziewczyna ledwo umknęła ostrzu, zadrasnęło ono jedynie jej ramię. Ramię, które oplatał czarny jak węgiel znak.
Githe uśmiechnęła się
pod nosem i zeskoczyła z ławy. Wiedziała, że umiejętności
Ithunn nie ograniczają się jedynie do tworzenia płomyczków na
koniuszkach palców. Widać Ithunn potrzebowała silnego bodźca, by
niezwykła moc obudziła się w niej na dobre. Ithunn nie mogła być
zwykłą czarownicą. Była kimś więcej, jednak tylko bogowie mogli
wiedzieć kim.
Żaden z dimgaardczyków
nie chciał pomóc swemu panu w złapaniu dziewczyny. Widzieli swojego
towarzysza, jak poparzony wije się na ziemi. Widzieli też tę
przerażającą dziewczynę, której dłonie wzniecały płomienie z
niczego. Przerażenie wygrało z lojalnością i bezczelnością. Nie
chcieli skończyć tak samo, jak Tolfyr. Choć wiedzieli, że król
skaże ich za to na śmierć, uciekli z karczmy.
Ganildor widział swych
umykających żołnierzy. Ich nielojalność zostanie surowo ukarana,
nie uciekną gniewowi jego ojca.
Ingvar z lękiem
spoglądał na dziewczynę, poruszającą się niczym w transie. To,
w jaki sposób pokonała mającego ją związać rycerza, przeraziło
go. Nigdy nie podejrzewał, że drzemie w niej taka siła, ona sama też pewnie o tym nie wiedziała... Ithunn, tak ceniąca sobie spokój i roztargniona, zmieniła się teraz w
bezlitosną panią płomieni.
Jej głos prawie nie drżał, kiedy przemawiała do przeciwnika, unikając ciosów. W niezwykły sposób nabrała nie tylko kociej zwinności, ale i odwagi.
Wszyscy w napięciu obserwowali, jak dziewczyna tańczy, omijając ostrze. Widać było, że ma jakiś plan, nikt jednak nie wiedział, co zamierzała zrobić. Niewielu też wierzyło w powodzenie jej zamiarów - szczególnie po tym, kiedy miecz Ganildora rozciął jej biodro. Cios, choć mocny, nie zniechęcił dziewczyny. W splamionej szkarłatem sukni wciąż próbowała zbliżyć się do wroga nie odnosząc śmiertelnych obrażeń, ten jednak co chwilę wymachiwał bronią i odpychał dziewczynę. W końcu udało mu się przewrócić czarownicę.
W chwili, w której Ganildor podnosił miecz, by zadać jej ostateczny cios, przerażający krzyk rozniósł się po całej okolicy.
Drobne dłonie czarownicy spoczęły na gładkiej, książęcej twarzy i w jednej chwili zmieniły ją w spaloną skorupę.
Jej głos prawie nie drżał, kiedy przemawiała do przeciwnika, unikając ciosów. W niezwykły sposób nabrała nie tylko kociej zwinności, ale i odwagi.
Wszyscy w napięciu obserwowali, jak dziewczyna tańczy, omijając ostrze. Widać było, że ma jakiś plan, nikt jednak nie wiedział, co zamierzała zrobić. Niewielu też wierzyło w powodzenie jej zamiarów - szczególnie po tym, kiedy miecz Ganildora rozciął jej biodro. Cios, choć mocny, nie zniechęcił dziewczyny. W splamionej szkarłatem sukni wciąż próbowała zbliżyć się do wroga nie odnosząc śmiertelnych obrażeń, ten jednak co chwilę wymachiwał bronią i odpychał dziewczynę. W końcu udało mu się przewrócić czarownicę.
W chwili, w której Ganildor podnosił miecz, by zadać jej ostateczny cios, przerażający krzyk rozniósł się po całej okolicy.
Drobne dłonie czarownicy spoczęły na gładkiej, książęcej twarzy i w jednej chwili zmieniły ją w spaloną skorupę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz