środa, 17 lipca 2013

Rozdział 2: Zdrajcy

    Drewniane wrota zaskrzypiały głośno, po czym huknęły, zamykając się gwałtownie. Ithunn wpadła do karczmy cała zdyszana, ze zwichrzonym włosem. Czując na sobie wzrok osób, którym swym nagłym przybyciem przerwała odpoczynek przy kuflu złocistego napoju, skierowała się prosto do siedzącego przy największej ławie potężnego, brodatego mężczyzny, zwanego Ingvarem Wojownikiem.
    Ithunn dostrzegała iskierkę trwogi w przyjaznych oczach Ingvara - czegoś takiego nie widywało się u niego często. Widać domyślał się, że wieści, które przynosi wychowanka czarownicy, nie są dobre.
    - Widziałam rycerzy Ganildora. - powiedziała głosem drżącym niczym liść na wietrze.
    - Co? Już tu dotarli?! - potężny, rudobrody mężczyzna uderzył pięścią w stół, rozlewając piwo.
    - Tak. Widziałam ich znad rzeki.
    Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na siedzącą w kącie karczmy staruszkę, na którą Ithunn początkowo nie zwróciła uwagi.
    - Psia krew! - rzucił poirytowany. - Przecież mieli tu być za tydzień!
    Siwowłosa kobieta zapaliła ze spokojem fajkę i wbiła wzrok w Ingvara. W jej oczach jawiła się tak wielka stanowczość, że mężczyzna poczuł się jak skarcone dziecko, mimo że staruszka nie powiedziała ani słowa.
    - Ani się obejrzymy a ten drań spustoszy cały kraj! - wzburzony głos mężczyzny niósł się po całej karczmie.
    Ingvar szukał wzrokiem Ithunn, która pierwsza dostrzegła nadjeżdżających rycerzy. Spostrzegł ją siedzącą w kącie karczmy ze starą Githe.
    Musiał przyznać że stara wiedźma dobrze wychowywała dziewczynę. Ludzie poszeptywali czasem, że czarownica pozwala dziewczynie na zbyt wiele i nic dobrego z tego nie wyniknie, Ingvar był jednak innego zdania. Być może dlatego, że darzył Githe wielkim szacunkiem i wiedział, że nie pozwoliłaby wejść sobie na głowę.
    – Przecież mieli przyjechać dopiero na Święto Dwóch Słońc... - zaczął, ale siwowłosa przerwała mu jednym gestem, po czym w karczmie zaległa cisza. Wszyscy skupili wzrok na staruszce.
    – Nigdy nie podałam dokładnej daty ich przyjazdu. - jej głos był chłodny, zachowywała spokój, jak zawsze w sytuacjach, w których inni skłonni byli do paniki. - Rok w rok wszystko wygląda tak samo, więc czy parę dni robi wam różnicę?
    Chudy mężczyzna, siedzący w kącie sali, wystąpił z cienia i stanął naprzeciwko czarownicy.
    – Mielibyśmy wtedy czas przygotować się lepiej! Kto wie, może w tym roku...
    – Zamierzałeś, jak rozumiem, wystąpić przeciwko nim? - twarz staruszki spochmurniała. Mężczyzna wzruszył ramionami, po czym zwrócił się do zgromadzonych w karczmie osób.
    – Gdybyśmy choć raz spróbowali! Gdybyście choć raz nie siedzieli na tych swoich... - chciał zapewne powiedzieć jeszcze wiele, Githe jednak weszła mu w słowo.
    – Przeceniasz możliwości swoich pobratymców, Dryggu. Czy sądzisz że mielibyście szanse przeciwko kilkunastu uzbrojonym mężczyznom? Pamiętaj, mają miecze, kolczugi, hełmy... A co masz ty? - w tle dało się słyszeć ciche śmiechy. Zapalczywość młodego Drygga znana była każdemu. - Co roku, od dwudziestu lat, przechodzimy przez ten zbójecki proces, ale czy myślicie że tak będzie zawsze? Nie, bogowie mają nas w swojej opiece!
    Githe stała na środku sali z rękoma wzniesionymi w górę i obserwowała milczących mężczyzn.
    Zza wrót karczmy zaczęły dochodzić coraz głośniejsze krzyki i tętent kopyt. Wszyscy zamarli.
    - Bogowie nie pozostawią nas samych!
    Wrota otworzyły się z impetem i do karczmy wpadła grupa mężczyzn. Spod blaszanych hełmów nie było widać ich twarzy,  lecz każdy w gospodzie wiedział, z kim ma do czynienia. Ciemne zdobienia na półpancerzach i podszyte szkarłatem peleryny...  Ci sami wojownicy najeżdżali wszystkie pobliskie wsi co roku, lecz do tej pory zdarzało się to jedynie przed świętem Dwóch Słońc.
    Ingvar dostrzegł Ithunn, wynurzającą się z kąta karczmy. Ciekawskim, choć przestraszonym wzrokiem spoglądała na rycerzy, którzy z nieznanych przyczyn najechali ich wioskę wcześniej niż zwykle.
    Jeden ze zbrojnych ściągnął powoli połyskujący hełm. Przybrudzoną zbroję nakryły długie, wijące się niczym węże czarne włosy, a ciemne jak nocne niebo oczy zalśniły niebezpiecznie.
    Kilku mężczyzn mruknęło ze zdziwieniem, a Ithunn nie mogąc powstrzymać narastającej ciekawości wychynęła ze swego kąta jeszcze bardziej, wciąż jednak trzymając się w bezpiecznej odległości od wojowników. Nie mogła uwierzyć własnym oczom - sam książe Ganildor przybył do ich wsi! To oznaczało, że sprawa naprawdę była najwyższej wagi.
    - Zapewne zastanawia was, co robimy tu tak wcześnie? - spytał monarcha chłodnym głosem. Nikt nie odpowiedział. Czarnowłosy zmierzył wzrokiem wszystkich mężczyzn, stojących najbliżej niego, jakby oceniał ich możliwości bojowe.
    - Nawet nie próbujcie się sprzeciwiać, bo skończy się to dla was tak samo, jak dla Brucke! - warknął jeden z żołnierzy księcia, ostrzegawczo zaciskając dłoń na rękojeści miecza, przytroczonego do pasa. Brucke było wioską leżącą niegdyś w pobliżu Nordegann. Niestety, kilka lat temu jej mieszkańcy postanowili zbuntować się przeciwko dimgaardzkim władcom-uzurpatorom. Wieś zniknęła z powierzchni ziemi, a wraz z nią - jej mieszkańcy.
    Ithunn nie mogła nie zauważyć, jak młody Drygg usiłuje cichaczem wymknąć się z karczmy, przesuwając się pod ścianą. W którymś momencie, rozglądając się, napotkał wzrok rudowłosej i dziewczyna z zaskoczeniem stwierdziła, że mężczyzna wygląda nie na przestraszonego, a bardziej zasmuconego. Poczuła ucisk w żołądku. Powoli zaczynała domyślać się powodu wizyty królewskich wojowników w Nordegann. Wszelkie wątpliwości opuściły ją już po chwili, gdy w sali rozległ się niezwykle życzliwy głos księcia:
    - Podejdź tu, młody Dryggu.
    Mężczyzna zadrżał i podjął ostatnią, desperacką próbę wydostania się z karczmy. Gwardziści książęcy złapali go jednak za ramiona i postawili obok swego zwierzchnika.
    - A więc tak, mamy zdrajcę! - Ingvar nie wytrzymał napięcia i podniósł się ze swego miejsca, wywracając przy okazji wszystkie naczynia na ławie. Ithunn obawiała się reakcji księcia - ten jednak uśmiechnął się jedynie. Był to aczkolwiek najbardziej szyderczy grymas, jaki w życiu widziała.
    - Nie tylko. - władca zaśmiał się cynicznie - Macie tu również dwie czarownice, prawda?
    Wszyscy wieśniacy, jak jeden mąż, milczeli. Tylko zdrajca Drygg, otoczony rycerzami, podszepnął coś władcy. Trząsł się przy tym jak liść na wietrze.
    Oj, Dryggu, twoje dni w tej wsi są już policzone... - pomyślała ze smutkiem Ithunn. Nigdy nie przypuszczała nawet, że któryś z dobrodusznych i przyjaznych wieśniaków odpłaci się w taki sposób za udzielaną mu pomoc. Przecież to ona i Githe uratowały Drygga zeszłej zimy, gdy mało nie zamarzł!
    Książe nagle znieruchomiał. Przez dłuższą chwilę przypatrywał się zgromadzonym wieśniakom, po czym spojrzał na Ithunn, wciąż skrytą w cieniu.
    - Podejdź tu, dziewczyno. - zażądał stanowczo. Nikt nie sprzeciwiał się władcom, wychowanka czarownicy była jednak jak sparaliżowana i nawet gdyby chciała, nie wykonałaby polecenia. W końcu jednak ktoś z tłumu wypchnął ją na środek sali, szepcząc coś o "ratowaniu wioski". Kolejny zdrajca, czy tylko zdesperowany wieśniak?
    - Nie wyglądasz nawet źle. I zdaje się, lubisz męskie towarzystwo. - zaśmiał się czarnowłosy, a dimgaardcy rycerze zarechotali. - Jesteś tą młodszą czarownicą, prawda?
    Ithunn zaklęła w myślach. Choć na zewnątrz wciąż drżała ze strachu o swoje życie, w duszy gotowała się już na walkę z wrogiem. Za wszelką cenę musiała wydostać się z opresji, a niezwykła umiejętność, z jaką się urodziła, mogła jej w tym tylko pomóc. Poczuła jednak stalowy uścisk dłoni Ganildora wokół nadgarstka.
    Ingvar poczerwieniał ze złości jeszcze bardziej. Rudowłosa była dla niego zawsze niczym młodsza siostra, teraz jednak wpadła w wielkie kłopoty.
    Książe zbliżył swą trójkątną twarz do twarzy Ithunn. Chciał coś powiedzieć, przerwał mu jednak grzmiący jak burza głos Ingvara Wojownika.
    - Zostaw ją w spokoju! - mężczyzna ostrzegawczo skierował swą pięść w stronę rycerzy. Ci jednak zaśmiali się jedynie i kiwnęli głowami do swego władcy. Ten jednym gestem dał im przyzwolenie na to, na co czekali cały czas.
    - Starą wiedźmę też zaraz dopadniemy. - warknął jeden z rycerzy, zbliżając się do Githe. Kilku mężczyzn z wioski otoczyło ją jednak zwartym murem potężnych ciał.
    - Wasz sprzeciw i tak niczego nie zmieni. Jeśli nie wydacie nam ich po dobroci, wszyscy zginiecie.
    Ithunn skierowała wzrok swoich bystrych oczu na swego przyjaciela. Dłonie Ingvara drżały - jednak nie ze strachu. Zazwyczaj działo się tak, gdy mężczyzna ledwo powstrzymywał się od rzucenia w wir bójki. Nie mógł jednak zdziałać wiele przeciwko grupie uzbrojonych rycerzy.
    Ganildor bawił się świetnie, grając na emocjach podległych mu wieśniaków, którym w mgnieniu oka mógł odebrać wszystko. Sprawiało mu przyjemność demonstrowanie własnej przewagi i z każdą kolejną minutą okazywał swą wyższość coraz bardziej.
    W którymś momencie jednak Ingvar nie wytrzymał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz