Złota
tarcza słońca wspinała się leniwie po błękitnym niebie.
Blady blask roztaczał się powoli nad zielonymi polami i łąkami. Jasne pasma światła przesuwały się ukosem po
ziemi, a ptactwo,
zbudzone ze snu, poczynało zrywać się z gniazd
z radosnym świergotem. Wiatr trącał gałęzie, wprawiając liście
w spokojny szelest - las na skraju królestwa
Thorendor szeptał niczym starzec, kreślący swym głosem niezwykłą historię.
Nordegann,
niewielka osada ulokowana w pobliżu srebrzystej rzeki, budziła się
do życia. Zaczynały już skrzypieć bierwionowe wrota, rozlegało
się coraz głośniejsze rżenie koni i pierwsze, poranne rozmowy
mieszkańców wsi.
Z
głębi jednej z drewnianych chat wyłoniła się młoda,
niewielkiego wzrostu kobieta. Przecierając co chwilę zaspane oczy,
rozglądała się zaciekawiona po okolicy.
Dzieci
kowala, jak co dzień, od świtu biegały po wsi, pełne energii i
chęci życia. Mimo że hałas, jakiego narobiły, przebiegając obok
jej domu skutecznie wybudził ją ze spokojnego snu, nie potrafiła
się na nie gniewać. Musiała przyznać przed samą sobą, że
zazdrościła im nieco tej beztroski, którą mogły się cieszyć.
Przeciągnęła
się po kociemu. Czuła się zupełnie zdrętwiała i ospała, co
zresztą było w pełni zrozumiałe, w końcu nie spała prawie całą
noc. Mimo że położyła się niedługo po zachodzie słońca, sen
nie nadchodził przez wiele godzin. Prawie do rana kręciła się na
swym posłaniu, coraz bardziej zmęczona i zdenerwowana. Dręczyło
ją jakieś złe przeczucie, coś w głębi jej duszy ostrzegało
przed zbliżającym się niebezpieczeństwem. Nie można chyba jednak
każdej chwili niepokoju interpretować jako znaku, po części
zrzuciła więc swój lęk na karb ogólnego przemęczenia.
Skierowała
się powolnym krokiem w stronę zwalonego pnia, leżącego w cieniu
chaty i rozsiadła się na nim wygodnie. Bez skrępowania podciągnęła
suknię nad kolana i wystawiła blade łydki na słońce. Normalnie
dziewczętom w jej wieku nie wypadało pokazywać gołych nóg, ale
Ithunn – bo tak brzmiało jej imię – w przeciwieństwie do swych
rówieśniczek nie miała dzieci ani nie była nawet zamężna, co
oznaczało brak skrępowania konwenansami. Niestety, wobec tego w
świetle prawa Ithunn nadal była dzieckiem. Starsze wieśniaczki
zjadliwie przypominały Ithunn przy każdej okazji, że jest gorszą
partią niż ich córki i wnuczki.
Nie chodziło wcale o majątek, bo nikt we wsi nie był bogaczem, ani
o urodę, gdyż dziewczyny nie można było nazwać szpetną. Jedynym
defektem, który wyraźnie rzucał się w oczy było czarne znamię,
które na wzór gałęzi oplatało lewą rękę dziewczyny od barku
po same palce. Wszystko
sprowadzało się do rzeczy, której nikt zmienić nie mógł -
Ithunn była wychowanką czarownicy.
Gdyby nie wysoki,
wesoły głos, który boleśnie zadźwięczał jej w uszach, Ithunn na dobre wpadłaby w zadumę. Za
płotem, otaczającym zagrodę czarownic, stała najstarsza córka
kowala i uśmiechała się do rudowłosej. Dzierżyła w rękach
ogromną balię, Ithunn domyśliła się więc, że zapewne wraca
znad rzeki ze świeżo upranymi ubraniami.
Chwilę
później przywitała się z Ithunn wioskowa tkaczka Urda. Ona
również wydawała się rozpoczynać ten dzień jak każdy inny.
Tak samo karczmarz i jego syn, którzy przeszli wzdłuż jej płotu
kilka razy, tocząc beczki z winem do swej gospody.
Na
wszystkich bogów, jak oni wszyscy mogą być tacy beztroscy?
Przecież wiadomo, jaki dziś jest dzień. Spychanie tej świadomości
na bok przez cały poranek w niczym im nie pomoże. Kiedy znów
nadejdzie niebezpieczeństwo, skulą się jak przerażone zwierzęta
i będą szukać spokoju w cieniu swych chat.
Ithunn wiele razy otwarcie mówiła wieśniakom, że uważa ich zachowanie za zwykłe tchórzostwo, musiała jednak przyznać że sama również nie odznaczała się zbyt wielką odwagą. Rok w rok, gdy nadchodził ten dzień, wraz ze swą opiekunką kryła się w jednym z wielu ciemnych kątów karczmy. Szło jej to zazwyczaj na tyle dobrze, że nikt nie dostrzegł nawet jej obecności.
Ithunn wiele razy otwarcie mówiła wieśniakom, że uważa ich zachowanie za zwykłe tchórzostwo, musiała jednak przyznać że sama również nie odznaczała się zbyt wielką odwagą. Rok w rok, gdy nadchodził ten dzień, wraz ze swą opiekunką kryła się w jednym z wielu ciemnych kątów karczmy. Szło jej to zazwyczaj na tyle dobrze, że nikt nie dostrzegł nawet jej obecności.
Dziewczyna
wstała z pnia i otrzepała suknię. Uznała, że nie może patrzeć
na zachowanie ludzi i postanowiła wybrać się w jakieś bardziej
wyludnione miejsce.
Niedługi
czas później była już nad rzeką. Zsunęła trzewiki ze swych
smukłych stóp i przysiadła na wielkim kamieniu, do połowy
zanurzonym w wodzie. Oddychała spokojnie, powietrze było przyjemnie
chłodne, niósł się w nim zapach rosnących na wzgórzach ziół,
szumiącej rzeki i jesiennej trawy. Wiatr szeleścił cicho w
koronach drzew, rosnących po drugiej stronie brzegu. W oddali
majaczyła ciemna plama dzikiego boru. Las Przeklętych, niezwykle
duży i niebezpieczny, był granicą między Południowym Królestwem,
Thorendor, a wrogo nastawionym Dimgaardem, zwanym Krainą Północną.
Choć obydwa królestwa rządzone były przez ten sam ród, jedno
przez ojca, drugie przez syna, ich mieszkańcy trwali skłóceni ze
sobą od wieków. Było to głęboko zakorzenione w ich świadomości,
z pokolenia na pokolenie przekazywano wzajemną nienawiść.
Graniczny las był jedynym neutralnym terenem, mało kto jednak
zagłębiał się między drzewa. Nikt, kto tam wkroczył, nie
wychodził stamtąd cało. Mówiono o mrocznych siłach, rządzących
Lasem Przeklętych, mówiono o leśnych elfach, strzegących swego
terenu przed obcymi nacjami z północy i południa. Teorii na temat
niebezpieczeństw lasu było tak wiele, jak wielu było ludzi, którzy
kiedykolwiek o lesie usłyszeli. Ithunn sama nie wiedziała, co
myśleć, wiedziała jednak, że jej stopa stanowczo tam nie
postanie.
Mimo
tak przerażającego sąsiedztwa, okolica była niezwykle piękna i
pozwalała Ithunn na odprężenie się i zatopienie w myślach. We
wsi panowało wszechogarniające zamieszanie, wszystko z powodu
zbliżającego się Święta Dwóch Słońc, wyznaczającego początek
jesieni. Ludzie biegali z miejsca na miejsce, szykując się do
nadchodzących ceremonii. Choć do samego święta pozostało jeszcze
kilka dni, wieśniacy nie odpoczywali. W Nordegann nie było
absolutnie warunków do skupienia się nad niczym. Wszystko przez
święto, narzucone zresztą przez despotycznego króla.
Święto
Dwóch Słońc, wyznaczające początek jesieni - znak, że nadchodzi
kolejna rocznica jej narodzin. Rozpocznie się dwudziesty pierwszy
rok jej stąpania po tym świecie. Zazwyczaj dziewczęta w tym wieku
wychodziły już za mąż, czasem zakładały już rodziny i rodziły
dzieci, jej życie jednak wyglądało inaczej, czy tego chciała, czy
nie.
Ithunn
przyszła na świat jako córka wracającego z wyprawy wojennej
rycerza Ragnara oraz jego świeżo upieczonej, brzemiennej małżonki.
Zatrzymali się oni dziewiętnaście lat temu w Nordegańskiej
karczmie i tam kobieta przedwcześnie powiła córkę. Zmarła,
niestety, tuż po porodzie. Zrozpaczony po utracie ukochanej Ragnar
zamknął się w sobie i pozostał w Nordegann, gdzie przyjęto go
serdecznie, współczując ogromnej straty. Żył jeszcze kilka dni,
w końcu jednak zamknął oczy na zawsze, nie wiadomo czy z żalu,
czy przez zaniedbane wojenne rany. Niemowlęciem, które podróżni
pozostawili same na świecie, nikt nie mógł się zaopiekować.
Wszystkie kobiety w wiosce miały już gromadkę dzieci na głowie,
żadnej nie było spieszno do opieki nad następnym. W końcu jednak
nad dziewczynką ulitowała się stara czarownica, Githe. Wychowała
ją wedle swych własnych zasad, przez wiele lat przekazując jej
wiedzę, której nie otrzymałaby pod opieką nikogo innego.
Odkąd
piętnaście lat temu na tron Thorendor, zabijając prawowitego
króla, wstąpił syn Dimgaardzkiego władcy, magia we wszelakiej
formie została zakazana. Ithunn nie martwiła się o to zbytnio,
któż bowiem odnalazłby ją i Githe w tej małej wsi na obrzeżach
kraju? Słyszała o tym że w stolicy prowadzono prawdziwe polowania
na magów. Ludzie mówili że to przez obawy rodu królewskiego,
któremu przepowiedziano niegdyś, że magia splami ich honor i
zatruje krew. Przepowiednia zaczęła spełniać się wiele lat
temu, gdy jeden z władców z Dimgaardzkiego rodu przy pomocy magii
chciał osiągnąć rzeczy niedostępne dla istot śmiertelnych. Jego
ród został przeklęty na zawsze. Wtedy właśnie rozpoczęła się
nienawiść Dimgaardczyków do magii we wszelakiej postaci i gdy
tylko zdobyli Thorendor, wprowadzili tam swe zasady.
Githe
nie ukrywała przed nikim swych zdolności – ufała Nordegańczykom,
prawie wszystkich znała od dziecka, wielu pomagała przyjść na
świat, wielu uratowała od zejścia z niego. Mieszkańcy wsi darzyli
ją ogromnym szacunkiem, była dla nich ważna tak samo jak
starszyzna osady. Takim samym szacunkiem zaczynali darzyć Ithunn,
która z roku na rok coraz bardziej angażowała się w działania
Githe – wykorzystywała to, czego nauczyła ją stara czarownica,
do pomocy ludziom. Jednak i ona, i Githe wiedziały o tym, że
tworzenie eliksirów i zabawy z zaklęciami, to nie wszystko, co
Ithunn potrafi. Niezwykłą zdolność, z którą dziewczyna przyszła
na świat, jako jedyną należało starannie ukrywać – mogła
bowiem sprowadzić prawdziwe niebezpieczeństwo, nie tylko na Ithunn,
ale i na całą wieś.
Wszystko
zaczęło się gdy podczas jednego z wielu w Nordegańskim kalendarzu
świąt kilkuletnia Ithunn tańczyła wokół ogniska. Wystarczyła
krótka chwila nieuwagi ze strony dorosłych, by dziewczynka
niebezpiecznie zbliżyła się do trzaskających płomieni.
Opowiadano później, że gdy sukienka zaczęła płonąć na niej
żywym ogniem, mała Ithunn nie uroniła ani łzy.
Zachmurzyła
się. Jej myśli stanowczo nie powinny zbaczać w tym kierunku,
powinna dziś odpocząć, miała przecież ciężką noc.
Zanurzyła
stopy w chłodnej wodzie i odchyliła głowę do tyłu. Przymknęła
oczy, czując przyjemny powiew wiatru we włosach. W miarę upływu
czasu coraz łatwiej przychodziło jej odrywanie się od dręczących
ją codziennie przemyśleń. Błogi stan, jakim było specyficzne
oczyszczenie głowy z wszystkich czarnych myśli, był dla młodej
czarownicy czymś bardzo cennym. Nieczęsto miała chwilę na to, by
móc się odprężyć, we wsi ona i jej opiekunka były wciąż do
czegoś potrzebne, a jeśli jakiegoś dnia ludzie mogli obejść się
bez nich, Githe zaprzęgała swą wychowankę do zbierania roślin na
susze i eliksiry, do pilnowania magicznych wywarów i czytania
spisanych przez nią pergaminów, zawierających wiedzę tajemną.
Również
i tym razem nie było dziewczynie dane zaznać spokoju – gdy tylko
na dobre się wyciszyła, tuż nad jej głową rozległ się
przeraźliwy ptasi skrzek. Było to dla Ithunn oczywistą oznaką
tego, że zbliża się coś, na co powinna zwrócić uwagę. Ravn,
jastrząb Githe, krążył kilka metrów nad jej głową, nie
przestając krzyczeć. Dziewczyna przez krótką chwilę wpatrywała
się w niego, zastanawiając się z jaką wiadomością przychodzi, w
końcu jednak ptak odleciał na północ. Ithunn skierowała wzrok na
odległe wzgórza po drugiej stronie rzeki, w stronę których
pokierował się Ravn. Na horyzoncie, w złotym blasku słońca
wyraźnie rysowały się sylwetki konnych jeźdźców. Najpierw
jednego, potem trzech kolejnych, w końcu następnych pięciu.
Dostrzec można było połyskujące zbroje i długie, falujące z
wiatrem peleryny. Nie zbliżali się, być może więc napotkali na
swej drodze jakąś przeszkodę i zmuszeni byli się zatrzymać.
Czarownica
zamarła. Rycerze zbliżający się do Nordegann? Teraz? Przecież
przyjeżdżali tylko w miesięcznice Święta Dwóch Słońc, by
zbierać daninę, co zatem sprowadzało ich do wsi tak wcześnie? Sprawa musiała być poważna.
Nie
zastanawiając się długo zeskoczyła z kamienia, nie zważając nawet na
to, że zmoczy suknię. Szybkim krokiem, biegiem niemal, podążyła
do wsi, nie zważając nawet na pozostawione nad brzegiem rzeki
trzewiki.
Genialne. Czekam na więcej.
OdpowiedzUsuńTylko taka drobna uwaga. Najpierw piszesz, że kończy ona 21 lat, a później że 19 lat temu jej matką ją urodziła ;D
Pisząc o 21 roku życia, miałam na myśli to, że dopiero się on zacznie, a więc że skończy 20 lat :) Stąd fakt tego że ma jeszcze 19 :)
UsuńOkok, już rozumiem:) Ale mimo wszystko powinno być, że jej matka urodziła ją 20 lat temu, a nie 19 (bo właściwie 20 bez jednego dnia, o ile dobrze zrozumialam)
OdpowiedzUsuńPS wyłącz weryfikacje obrazkową :( to bardzo zniechęca do komentowania